Wielu moich znajomych pozytywnych szkoleniowców na sam dźwięk słowa Millan dostaje przysłowiowej piany. Jeśli w towarzystwie rozmowa się nie klei – wystarczy wypowiedzieć dwa słowa „Cesar Millan” a na pewno rozgrzeje emocje do białości. Zastanawiam się, co takiego niezwykłego jest w fenomenie tego człowieka, że budzi aż tak wielkie emocje? Każdy lub prawie każdy uważa za swój święty obowiązek ustosunkować się do niego i jego show. Jedni są „za” inni „przeciw”, jakby chodziło o jakiś polityczny spór. A może właśnie o to chodzi?
Polityczna poprawność psów
W ciągu wielu lat psy stały się zakładnikami politycznej poprawności. Nikt nie ma wielkiego problemu jeśli słyszy, że wśród koni, owiec, kotów, szympansów, szczurów, kur domowych i innych zwierząt, a nawet ludzi występuje (boże wybacz!) dominacja. Jednak jeśli dotyczy to psów – odzywa się zgodny chór obudzonych. Psy są nam tak bliskie, że uznaliśmy, iż powinny one współdzielić nasz świat demokratycznych wartości, w którym „alle Menschen werden Brueder”.
Cesar Millan ma w nosie ten egalitarystyczny mit i polityczną poprawność, stawiając sprawę jasno: jeśli nie będziesz przewodnikiem psa – będziesz mu musiał ulec. W jego świecie panuje prosta zależność: człowiek ma być przewodnikiem, pies ma go słuchać i podążać za nim respektując jego polecenia. Wprowadzenie zasad reguł i ograniczeń służy zbudowaniu relacji człowieka z psem w oparciu o podporządkowanie i uległość. Pies, który nie jest uległy staje się niebezpieczny.
Zachowanie czy wychowanie?
W tym momencie behawioryści podnoszą krzyk. Przecież istnieją pozytywne metody, przy użyciu których można psa nauczyć dowolnego zachowania nagradzając pożądane reakcje. Millan odpowiada, że jego celem nie jest tresura psów tylko ich rehabilitacja, czyli przywrócenie im roli podporządkowanej w relacji z człowiekiem. Czasami mam wrażenie, że behawioryści mówią innym językiem niż Millan Dla trenera istotne jest przede wszystkim nauczenie pewnych zachowań. Do tego celu rzeczywiście nadaje się idealnie kliker i pozytywne wzmocnienie. O dziwo, Millan również to przyznaje, ale dodaje, że uczenie psa różnych sztuczek ma sens, o ile pies jest zrównoważony. W przeciwnym razie jest to budowanie na niestabilnym fundamencie. Wydaje się, że istota problemu tkwi jeszcze głębiej. Millan mówi o poziomie komunikacji społecznej, trenerzy – o nauce zachowań. Inaczej mówiąc można wyobrazić sobie doskonale wyszkolonego psa, który na co dzień jest nie do zniesienia i odwrotnie – dobrze wychowanego czworonoga, który nie opanował nawet podstawowych komend. Zdumiewający jest również wzrost przypadków pogryzień na przestrzeni ostatnich 10 – 15 lat, świadczący albo o tym, że albo psy zwariowały, albo nasze podejście do ich wychowania jest niewłaściwe.
Wiele razy Millan pokazuje jak przywrócenie psu jego naturalnej roli podporządkowania w relacji z ludźmi powoduje, że znikają problemy, z którymi nie potrafili sobie poradzić trenerzy i behawioryści.
Tykające bomby zegarowe
Wobec tak aroganckiej postawy Zaklinacza Psów, specjaliści od terapii zachowań i trenerzy reagują jakby ich przypalano żywym ogniem. Wytaczają najcięższe działa argumentując, że Millan doprowadza psy do wyuczonej bezradności, że nie respektuje ich sygnałów uspokajających, że jest okrutny i cofa praktykę szkoleniową o 20 lat, tworząc tykające bomby zegarowe, które wybuchną w najmniej oczekiwanym momencie.
Co na to Millan? Nagrywa kolejny odcinek pokazując jak miewają się ludzie stosujący jego metody kilka lat po poprzednim nagraniu. Psy są normalne, miłe, zrównoważone. Ludzie uśmiechnięci i pełni wdzięczności. Wiele razy podkreślają, że interwencja „zaklinacza psów” uratowała zwierzę od śmierci, bo inni trenerzy złożyli broń.
Spokojna, asertywna energia
Millan podkreśla, że najważniejsze jest nastawienie człowieka, które nazywa „spokojną, asertywną energią”. Zwierzę będzie podążać za taką energią, nie za inną. Jeśli człowiek się zmieni – zmieni się również zachowanie psa. To zupełnie inne podejście niż to, prezentowane przez wielu behawiorystów, traktujących psa jak czarną skrzynkę i skupiających się na mierzalnych parametrach zachowania. Zapominają oni często, że pies nie żyje w zamkniętej klatce w laboratorium, lecz uczestniczy w całym życiu człowieka. Jeśli nie udaje się odpowiednio zidentyfikować i zmienić źródła bodźców wyzwalających niepożądane zachowanie – pozostaje podanie psu leków. Millan widzi potrzebę zmiany nie tyle w psie co w jego przewodniku: „Rehabilituję psy, trenuję ludzi” – to jego motto. Chciałoby się powiedzieć, że jest to idealna definicja dogoterapii jako zmiany zachowania człowieka pod wpływem psa. To, co jest zastanawiające – w programach Millana coraz częściej pojawiają się ludzie, którzy mówią, że stosowali jego metody, ale one nie działają na ich psa. Zaklinacz psów podchodzi do zwierzaka i nagle okazuje się, że z potwora staje się on miłym psiaczkiem. Wygląda to na magiczne działanie, chociaż jest raczej intuicyjną umiejętnością odczytania mowy ciała psa, jego nastroju i intencji, oraz przekazania mu czytelnego komunikatu nie na poziomie warunkowania instrumentalnego, lecz społecznej relacji. Tej umiejętności nie można przekazać w formie jakiejś receptury. Jest ona wysoce subiektywna, choć Cesar Millan stara się przekonywać, że każdy człowiek może dotrzeć do swoich własnych pokładów intuicji pozwalających mu na nawiązanie odpowiedniej więzi z własnym psem. Podaje proste metody: spacer, ćwiczenia, dyscyplinę, okazywanie czułości gdy pies jest uległy i posłuszny. O dziwo – wielu behawiorystów zaleca dokładnie to samo.
Może więc te wydawało by się kompletnie różne drogi prowadzą do jednego celu?
Jacku, obserwując Twoje wpisy (także te archiwalne, które teraz ciężko znaleźć), filmiki, webinary, live na przestrzeni lat trudno nie zauważyć jak ewoluujesz w stronę Cezara. To co on nazywa “stan umysłu”, Ty nazywasz “emocje”. Obaj twierdzicie, że największa sztuka to zmienić ten stan umysłu/emocje. I tylko to – a nie zmiana zachowania – może doprowadzić do pełnego sukcesu.
Obserwując Millana trudno nie zauważyć jak ewoluuje on w Twoją stronę. Widać to najlepiej na jego blogu i kanale (może dopiero jak skończył show zaczął pokazywać jak naprawdę wygląda jego praca z psem). Obaj nawet używacie tego samego podstawowego narzędzia – BST.
Różni was natomiast model i metody pracy. Podchodzicie do tematu z dwóch różnych stron. On jest bardzo konfrontacyjny. Najpierw “głuszy” psa, wymusza uległość a potem zdobywa jego zaufanie. Ty odwrotnie, praktycznie zero konfrontacji – najpierw starasz się zyskać chociaż odrobinę zaufania a potem przekuwasz to na uległość, mówiąc inaczej na posłuszeństwo.
Dziękuję za Twoją analizę. Myślę, że możesz mieć wiele racji w tym, co piszesz. Zawsze staram się podchodzić z szacunkiem do każdego psa i być po jego stronie 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Dobrze napisane. Czasami mam wrażenie, że to wszystko obija się o słownictwo. Ludzie reagują negatywnie nawet gdy słyszą, że pojedynczy pies jest dominujący, jakby to miało potwierdzać teorię dominacji a nie mówić o pewnych cechach osobowości konkretnego psa (który jest silny, pewny siebie i niezależny). Mnie się bardzo spodobało stwierdzenie mojej trenerki, że razem z psem tworzę stado, mamy swoje aktywności, swoje zabawki i pies ma się nauczyć, że to ja podejmuję kluczowe decyzje. I to ma sens, pies nie ma teorii umysłu, zdolności do myślenia abstrakcyjnego, nie może brać odpowiedzialności. Te wszystkie nurty zakładające podążanie za psem, laboratoryjne treningi w których pies ma mieć wszystko zaaranżowane tak żeby nie popełnić błędu, powołujące się na Skinnera a pomijające połowę kwadratu wzmocnień są zwyczajnie oderwane od rzeczywistości.